Tak jak już kiedyś obiecałem - tym razem będzie o niezwykle śmiercionośnym parkingu osiedlowym. W zasadzie to nie o parkingu, ale uliczce, który do niego prowadzi.
Sprawa miała się następująco - obok jednego z budynków mojej uczelni jest parking. Na środku tego parkingu widnieje napis "Tylko dla mieszkańców". Myślę sobie - ok - nie będę tam stawał, ale jest uliczka stanowiąca dojazd do parkingu i tam nie ma żadnego zakazu. Postawiłem więc tam sobie auto i poszedłem na zajęcia.
Co zauważyłem? Ludzie, którzy tam sie kręcili wyglądali na niepocieszonych. Jeden pan, trzymający łopatę do odśnieżania wyglądał, jakby chciał mnie tą łopatą poklepać. Olałem gościa, myślę sobie - jakby coś było nie tak z autem, to wiem kogo "pytać"...
Kilka dni później
Stanąwszy znów na moim miejscu, zastałem owego pana z łopatą i jakąś starszą panią wyglądającą z okna. Dookoła było ładnie odśnieżone. Słyszę w tle dźiwne słowa (to była ta pani, co zwisała z 2 piętra), brzmiały one mniej/więcej tak: "Ślepi, czy co..!?!".
Nie sądziłem, że to do mnie, wysiadłem z auta i wtedy odezwał się do mnie rzeźnik z łopatą:
- Tu nie wolno stawać! - wykrzyknął obrońca parkingu i uliczki dojazdowej...
- Dlaczego? - odpowiedziałem niewzruszony.
- Tam jest znak. - oznajmił pan, tym razem zdumiony.
Nie zdążyliśmy zbyt długo pogadać, gdyż znów odezwała się panienka z okienka.
- Pan jest ślepy? - grzecznie spytała
- Że co proszę? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, lekko zaskoczony bezczelnością owej damy w pół zwisającej z okna.
- ZAKAZ WJAZDUUUUUU! - krzyczy zdumiona kobieta, jakby wydała rozkaz - "Do ataku!".
- O czym pani mówi? - spytałem
- Odjedź pan stąd! Tam jest znak!
Zdezorientowany trochę, aczkolwiek poddenerwowany, oznajmiłem:
- Zaraz zobacze ten znak.
- To ja dzwonie po Policję! - wykrzyczała zwisająca piękność, po czym zniknęła w kłebie dymu niczym ninja szykujący się do ucieczki.
Poszedłem więc powoli, zobaczyłem i mnie zatkało. Faktycznie pojawił się tam znak: zakaz zatrzymywania się. Wcześniej go tutaj nie było - mógłbym przysiądz.
Wsiadłem więc w auto i odjechałem. Chociaż mogłem po prostu przestawić auto na drugą stronę tej dosyć szerokiej ulicy.
Zakaz zatrzymywania się - czy uzasadniony?
Myślę, że wyrośnięty z ziemi zakaz zatrzymywania się w tamtym miejscu był zupełnie nieuzasadniony. Droga gminna, aswaltowa. Dosyć szeroka (gdzieś na 2,5 pasa ruchu). Najprawdopodobniej cały blok podpisał petycję i dla świetego spokoju ten znak został tam postawiony. Z resztą, przecież skoro są osoby, które będą donosiły o zatrzymywaniu się na zakazie - można zarobić na mandatach - business-is-business.
Dzisiaj widzę, że nadal ktoś tam się zatrzymuje - może mieszkańcy - może trzeba to zgłosić?
Druga sprawa - wrogość. Nie rozumiem, co takiego zrobiłem, że zostałem potraktowany jakbym najechał na obcy kraj. Gdyby tamci ludzie mieli broń, byłbym pewien, że zaczęli by do mnie strzelać. Mają swój parking i jeszcze im mało.
Gdybym u mnie na podwórku miał tak robić, jak tamci wybitni ludzie, to pewnie musiałbym się uzbroić w armatę.
Masz auto - wyp*******j
W naszym cudownym kraju jest tak, że jak wiedzie ci się trochę lepiej to zaraz spotykasz się z zazdrością, zawiścią itp... Mam auto, ale to nie znaczy, że jestem jakiś bogaty. Mam, bo mam i jak je sprzedam to kupię sobie drugie - taki już jestem i tego chcę.
Tym czasem, gdzie bym nie wjechał to często znajdzie się ktoś, kto będzie pilnował, abym nie miał za dobrze. Przecież po to mam auto, żebym mógł bliżej gdzieś podjechać, mieć wygodniej. A to słysze, że "tu nie parking", tu nie to, tu nie tamto... Jakbym komuś robił krzywdę lub zabierał dziecku lizaka.
Cóż mamy taki kraj, w którym bezrobocie przeradza się w nadrobocie - niektórzy pilnują spraw, które nie powinny ich w ogóle obchodzić. Dziadzio z łopatą lepiej by pozamiatał, a babcia z okna powinna szyć na drutach lub oglądać telenowele, a nie zajmowac się walczeniem z wygodą i komfortem życia ludzkiego.